Z fasolą rzecz się ma tak, że zasadniczo lubi ją chyba większość ludzi (a zwłaszcza już mężczyzn) ale ze względu na to, że suszoną gotuje się ruski rok a świeżą prawie zawsze w mniejszym lub większym stopniu uda się nawet wprawionej pani domu przypalić – nie gości na stołach tak znowu często w ciągu roku. Najlepszy czas na nią to zdecydowanie jesienne i zimowe wieczory gdy człowiekowi zimno i jest permanentnie głodny. Czasami jest również tak, że najdzie człowieka nie wiadomo skąd na talerz takiej fasolki w gęstym sosie, z kiełbaską, boczkiem no i nie ma rady – trzeba sobie zrobić bo się przecież człowiek inaczej udusi.
Wygodne z fasolką po bretońsku jest to, że gotuje się ją w ilościach nie przymierzając hurtowych a roboty nie ma z tym też znowu tak wiele – robi się praktycznie sama tyle, że okrutnie długo. Ponieważ jednak jesienią i zimą na dworze i tak nie ma czego szukać bo tylko ciemno i zimno, fasolka może się bez żadnych problemów w kuchni pichcić podczas gdy my zająć się możemy swoimi sprawami i tylko okazjonalnie przemieszać w garnku żeby się nie odważyła przypalić.
Jak już się za to taki garnek fasolki zrobi, jak nic mamy obiad dla calej rodziny na dobrych kilka dni. Ewentualnie, jeśli rodzina nam niczym nie zalazła za skórę i nie chcemy biedaków torturować jednym i tym samym obiadem przez kilka dni z rzędu to z wszelkim powodzeniem można taką fasolkę zamrozić i wykorzystać w dzień kiedy absolutnie czasu czy chęci na gotowanie nie mamy. Zawsze powtarzam, że duży zamrażalnik to najlepszy prezent jaki sprawić może sobie zapracowana kobieta! Oszczędza i pieniądze i nerwy!
Poniżej znajdziecie przepis na fasolkę po bretońsku, ale z góry zaznaczam, że nie ma co się go znowu tak kurczowo trzymać jeśli chodzi o same proporcje. Jeden lubi w takiej fasolce wiecej sosu, inny mniej, ktoś tam za to więcej mięsa i bardzo dobrze – niech sobie każdy robi jak lubi na zdrowie! Mięsa, sosu i cebulki dajcie tyle ile lubicie czy ile macie akurat w lodówce. Oby tylko fasolkę dobrze do miękkości dogotować i doprawić a reszta to juz hulaj dusza – jak sobie kto wymyśli!
d
- 400 g fasoli Piękny Jaś
- 1-2 słoiczki przecieru pomidorowego
- cebula
- ok. 400 g kiełbasy (polecam myśliwską) i boczku
- 2-3 ząbki czosnku
- Pieprz, sól do smaku
- łyżeczka majeranku
- łyżeczka cukru
- ziele angielskie, liść laurowy
- opcjonalnie: cząber
- Suszoną fasolę zalać wodą i odstawić na co najmniej 12 godzin do namoczenia.
- Po tym czasie odlać wodę, przepłukać ziarna i już w garnku zalać ponownie wodą kilka centymetrów powyżej poziomu fasoli. Dodać ziele angielskie, liść laurowy i majeranek. Gotować na średnim ogniu aż fasola będzie prawie miękka (ok. 1 - 2 godzin).
- Boczek pokroić w kostkę, kiełbasę w półtalarki i przesmażyć na patelni z pokrojoną w piórka cebulą i czosnkiem. Dodać do fasoli w trakcie gotowania.
- Gdy fasola jest już prawie miękka, dodać przecier pomidorowy oraz doprawić do smaku solą, cukrem i pieprzem.
- Tak przygotowaną gotować jeszcze do miękkości i aż sos odpowiednio zgęstnieje.
2 komentarze
Maria
2 grudnia, 2016 at 19:52O tak, to jedno z dań, które nigdy u nas nie “zostaje”, podobnie jak pierogi ;) każdy lubi z czym innym – z ziemniakami, ze świeżą bułką… mmmm…. chyba niedługo zagości na moim stole. Szkoda tylko, że dzieci jeszcze na tyle małe, że nie potrafią docenić smaku fasoli ;-)
irena
4 grudnia, 2016 at 11:58Super danie, szczegolnie gdy lodowka zaczyna swiecic pustkami, a fasola jest niemalze w kazdym domu (zamiast kielbasy mozna zuzyc resztki pieczonego lub gotowanego miesa). Wg tego przepisu prawdziwa pychotka. Prosimy o wiecej tak smacznych a zapewne i zapomnianych jedzonek.