Z kuchnią to jest tak, że albo jest się dobrym w pieczeniu – ciasteczek, ciast, chlebów, mazurków i Bóg jeden raczy wiedzieć jakich jeszcze tuczących pyszności, albo w potrawach wytrawnych, zwykłych – niezwykłych, nazwijmy to – obiadowych. Jestem pewna, że każdy z nas ma w swoim otoczeniu przedstawicieli jednej i drugiej grupy, którzy ustawicznie wprowadzają się nawzajem w kompleksy. Zawsze się znajdzie jakaś ciotka, co to z byle czego wyczaruje pyszną zupę, mięso spod jej ręki jest tak kruche i soczyste, że rozpływa się w ustach i babcia, która piecze takie ciasta, że człowiek nic by innego do końca życia nie robił tylko wizytował na herbatkach. Są też oczywiście jednostki, które z lenistwa, premedytacji czy pokarane przez los dwoma lewymi rękami lub klinicznym brakiem koncentracji na jednym, względnie nieskomplikowanym zadaniu – w ogóle w żadnych potrawach nie są dobre bo się zwyczajnie za takie rzeczy z nieprzymuszonej woli nie zabierają. Czasem jest to zresztą przejaw wielkiej życiowej roztropności.
I pomimo, że osoba, nazwijmy ją – o zacięciu cukierniczym, zazwyczaj potrafi też ugotować smaczną zupę i odwrotnie, to jednak zawsze – i zdania jak żyję w tej materii nie zmienię – w jednej z tych dziedzin będzie naturalnie lepsza. Logiczne też, że to co nam wychodzi i za co nas chwalą sprawia zawsze znacząco większą satysfakcję, a to co mniej – ma w zwyczaju okazyjnie acz spektakularnie zmieniać wieczory w kuchni w walkę z antycznym i nieuniknionym fatum. I tak kobiecie, której drożdżowe zawsze wyrasta w sposób przeczący prawom fizyki a suflety zachwycają puszystością zaserwuje rodzinie gumowate mięso, przypali fasolę i jeszcze rozleje sos pomidorowy na sam środek świeżo wyszorowanej podłogi. Znam osobiście taki przypadek, na biedaczkę wszystkie te nieszczęścia spadły przy okazji jednego obiadu – naturalnie kiedy spodziewała się akurat gości.
Są w tym wszystkim jeszcze oczywiście potrawy neutralne, które z powodzeniem obie te grupy w zasadzie mogą przygotować, czyli wszelkiego rodzaju sałatki, kanapki i inne przekąski. Z tymi poradzi sobie świetnie każdy, bo i też wielkiej filozofii z tym nie ma.
Do czego z tymi podziałami zmierzam, to że z naturą człowiek choćby na głowie stanął – nie wygra i szkoda tylko rozstrajać sobie nad tym nerwy. Ponieważ, niestety! przeżyć jedynie na ciastkach się nie da (kłamię – pewnie można i to bardzo szczęśliwie, ale raczej krótko, bo podobno przesadzać z cukrem jest jednak niezdrowo) a i odwrotnie – po najlepszym obiedzie chce się normalnym ludziom deseru, znaleźć trzeba w tym wszystkim złoty środek. I tak jak osoba z ręką do deserów niech sobie odpuści faszerowane pieczenie wołowe czy flaki na poczet mniej wymagających potraw, tak lepiej by ktoś świetnie robiący powyższe dał sobie święty spokój z pieczeniem makaroników i bab z 20 jaj. Po co kusić los i ryzykować reputację!
Dla jednych i dla drugich jako danie obiadowe, ale też coś na kanapki gorąco polecam pieczony schab. Każdemu schab wyjdzie pysznie, choć pewnie tym od gotowania na wytrawnie – lepiej. Bóg jeden raczy wiedzieć jakie w życiu sztuki czyniłam żeby wyszedł mi schab tak soczysty i kruchy jak ten mojej mamy. A skąd! Wychodzi owszem – bardzo smaczny, ale do pięt oryginałowi nie dorasta. Nawet jeśli wyjdzie jednak choćby przyzwoicie trzeba docenić kolejną zaletę pieczonego mięsa, a mianowicie, że raz upieczony starczy na obiad na kilka dni! Sos do tego robi się w procesie pieczenia sam, zupełnie przy okazji. Wspominać chyba nie muszę, jak smakuje taka domowa wędlinka na kanapkach! Jeśli ktoś sobie życzy, mięso można nadziać też suszonymi śliwkami, czosnkiem czy nawet suszoną morelą. Można też kombinować z innymi nadzieniami. Żeby przygotować taką właśnie, niewątpliwie bardziej spektakularną wersję pieczonego schabu, jeszcze przed zamarynowaniem, ostrym, długim nożem należy zrobić w mięsie kieszenie na całą długość pieczeni i poupychać dowolne nadzienie. Dalej postępować zupełnie zgodnie z przepisem.
Na schab sposobów jest tyle co ludzi, nie trzeba więc trzymać się kurczowo podanych tu przeze mnie proporcji czy doboru przypraw. Zamiast w naczyniu, można też z powodzeniem piec go w rękawie lub jeśli ktoś dysponuje – w prodiżu.
A jakie są Wasze sposoby na pieczeń ze schabu?
- Solidny kawałek schabu bez kości (u mnie ok 1 kg)
- 5-6 łyżek oleju
- kilka ząbków czosnku
- majeranek, sól, pieprz i inne przyprawy w dowolnej kombinacji - kminek, rozmaryn, oregano, tymianek, papryka, jałowiec
- Dzień przed planowanym pieczeniem mięso stłuc a przyprawy, olej i przeciśnięte przez praskę ząbki czosnku rozetrzeć razem i natrzeć mięso. Przypraw powinno być dużo. Na tym etapie mięso można związać grubą nicią kuchenną by zachowało kształt. Tak przygotowane odstawić na noc do lodówki.
- Następnego dnia mięso zrumienić ze wszystkich stron na mocno rozgrzanej patelni i przełożyć do naczynia żaroodpornego. Podlać niewielką ilością bulionu warzywnego, dodać liść laurowy i ziele angielskie a następnie piec w 170 - 180 C pod przykryciem ok 40 minut.
- Po tym czasie zdjąć pokrywę naczynia, mięso przewrócić i dopiec przez ok 20-30 minut do zarumienienia skórki, co jakiś czas podlewając powstałym sosem spod mięsa. Gdy schab jest gotowy, powstały sos przecedzić i zlać do rondelka. Zaciągnąć łyżką mąki lub opcjonalnie - śmietaną.
- Podawać jako pieczeń do obiadu pokrojony w grube plastry i polany sosem lub po wystudzeniu kroić na cienkie plasterki i serwować jako wędlinę.
4 komentarze
Amatorka domowej kuchni
15 marca, 2017 at 17:41Wstęp do przepisu genialny, prawdziwy kulinarny felieton : ) Sama należę do tych osób, które mają dwie lewe ręce do słodkości, ale już potrawy „wytrawne” czy obiadowe wychodzą mi całkiem jadalne. I właśnie na tym polu lubię eksperymentować, nie przeraża mnie pieczenie, smażenie ani gotowanie i mogę to robić z czystą chęcią. Natomiast kiedy muszę upiec ciasto, rośnie mi poziom kortyzolu i podchodzę do piekarnika jak pies do jeża. A wracając do schabu, to pysznie prosty przepis, który wyjdzie nawet zdeklarowanemu cukiernikowi :)
Monika
4 kwietnia, 2017 at 20:34No ślicznie Ci dziękuję za tak ciepłe słowa! Ja chyba należę jednak do grupy “cukierniczej”, co z całą pewnością nie sprzyja próbom utrzymania względnej diety ;-)
Cóż poradzić! Jedna z dziewczyn (chyba na Instagramie) pisała, że tak się z kolei z mężem dobrali w gotowaniu, że ona jest od deserów a on – jak na mężczyznę przystało – od mięs i dań obiadowych ogólnie. To dopiero dobrany duet!
Odnośnie schabu to naprawdę takie mięso, które wyjdzie każdemu! Pozdrawiam serdecznie!
Kryspin
19 stycznia, 2020 at 17:04Mniam wygląda obłędnie!
Paulina
7 marca, 2020 at 17:49Dziękuję za ten przepis, cały blog i książkę!
Sporo przepisów już wypróbowałam – np polędwiczki z Twojego przepisu są obłędne!!
Teraz zrobiłam schab z pieczonymi ziemniakami i Teście byli po prostu zachwyceni!
Nie mogę się doczekać kolejnych przepisów, bo opisy w przedwojennych książkach kucharskich uda mi się rozwikłać chyba dopiero na emeryturze! :)
A dzięki Tobie już mogę dzieciom gotować prawdziwe polskie przysmaki! :)