Znów dziś będzie na słodko, ale cóż poradzę, że to właśnie do testowania takich przepisów mam największą motywację? Jak się zresztą okazało, o czym zaraz opowiem, zamiłowanie do słodkości to chyba wspólny mianownik z anonimową bohaterką dzisiejszego wpisu tym bardziej zatem mam nadzieję, że nikt tego wyboru nie będzie miał mi za złe. Przepisów na słodkie wypieki jest wiele, ale zapewniam, że ten jest zupełnie wyjątkowy. Pozwala nam bowiem wejść po cichutku i zajrzeć przez dziurkę od klucza nie tylko do epoki, ale bezpośrednio do czyjegoś domu i spróbować tego, co się w nim jadło. Posłuchajcie!
Jakiś czas temu kupiłam – właściwie w ciemno – kolejną książkę z przepisami kulinarnymi. Ta była z 1927 roku i miała powiększyć moją kolekcję o kolejne receptury z dawnych lat. Cieszyłam się na tę przesyłkę jak dziecko! Nie tylko jednak, że nowy nabytek okazał się jedną z nowych, ulubionych pozycji w moim księgozbiorze, okazało się też, że jest jeszcze coś co ten egzemplarz wyróżnia…
Wiecie, kiedy się szuka starych książek, za które nierzadko trzeba sporo zapłacić, naturalną tendencją jest sięganie po te zachowane w jak najlepszym stanie. Nie jest w przypadku literatury kulinarnej o takie łatwo, bo albo coś nie tak z okładką, a to stron brakuje, kartki porwane… Zachowane w idealnym stanie lub co rzadziej spotykane egzemplarze osiągają w antykwariatach czy na aukcjach internetowych nieraz zawrotne ceny. Wiadomo jednak – szuka się czegoś, co nie rozsypie nam się w rękach po przekartkowaniu kilku stron. Patrząc jednak na to zupełnie zdroworozsądkowo, stan zużycia książki kucharskiej jest w gruncie rzeczy jej najlepszą rekomendacją! Sama byłabym zachwycona widząc, że ktoś z mojej książki korzysta na tyle często i intensywnie, że to po prostu widać. W taki bowiem sposób książka kucharska staje się częścią naszej osobistej historii, historii naszej rodziny. Towarzyszy nam w kuchni, inspiruje – raz z niej coś wyjdzie, a raz się na nią tymczasowo człowiek obrazi obarczając winą, że ciasto opadło. Po latach, kiedy ktoś weźmie ją do ręki – trochę poplamioną, z odręcznymi notatkami czy dodatkowymi karteczkami z przepisami powtykanymi miedzy pożółkłe strony pachnące drukarską farbą i cukrem waniliowym, to trochę jakby był z nami w tej kuchni. Nie ważne, ile lat minęło od kiedy ktoś z tej książki faktycznie gotował.
Takim właśnie skarbem z przeszłości okazał się mój ostatni zakup. Książka musiała być dla właścicielki bardzo ważna, gdyż opatrzyła jej okładkę od wewnętrznej strony starannym podpisem (wraz z adresem), z tyłu zaś z równą starannością wypisała strony, na których znaleźć można poszczególne rozdziały i spis treści. Tym, co jednak najbardziej mnie poruszyło (oprócz tego, że sama książka zawiera moc fantastycznych przepisów!) były receptury spisane przez właścicielkę książki odręcznie na jej końcowych kartkach. Te właśnie receptury testowałam z wypiekami na twarzy. I choć pewnie nigdy nie dowiem się, kim była właścicielka książki – jak potoczyły się jej losy, dla kogo szykowała te wszystkie cudne potrawy to wiem, że dla osoby, która swoją książkę traktowała z takim szacunkiem, uzupełnienie jej o dodatkowe przepisy musiało oznaczać, że były wyjątkowe. Chciała zawsze mieć je pod ręką, być może przekazać kolejnym pokoleniom. W głównej mierze te dodatkowe przepisy to ciasta i ciasteczka – pyszne, domowe, które aż chce się robić dla bliskich.
Pierwszym wypiekiem, na jaki się zdecydowałam było ciasto o intrygującej nazwie “pszczółka”. Intrygującej, bo nie ma w jego składzie ani krzty miodu, z którym przecież nazwa kazałaby się doszukiwać związków. Czemu ostatecznie “pszczółka” – powiedzieć nie umiem. Może dlatego, że ciasto jest słodkie (choć nie jakoś znowu szczególnie), może ze względu na teksturę karmelowo-migdałowej polewy, która przypomina nieco plastry miodu? Jakie są Wasze typy?
Najlepszą rekomendacją niech będzie to, że mój mąż, kiedy “pszczółki” spróbował stwierdził natychmiast, że w jego mniemaniu powinno pojawiać się u nas w domu regularnie. Namawiać mnie zresztą długo nie musiał, bo rzeczywiście – wychodzi wspaniałe!
Choć nie było go w oryginalnym przepisie, dodałam od siebie krem grysikowy – moim zdaniem pasuje tu idealnie, a ciasto robi się dzięki niemu atrakcyjnie wizualnie na tyle by postawić je na stole przy odświętnej okazji oraz miło balansuje słodycz polewy. Ręczę słowem – to ciasto, zwłaszcza na drugi czy trzeci dzień, po prostu rozpływa się w ustach! Koniecznie spróbujcie i dajcie znać czy jesteście tym przepisem zachwyceni tak samo jak ja!
* Przepis można przygotować oczywiście bez kremu, choć akurat w przypadku kremu grysikowego, nie ma z nim wiele zachodu. Ciasto upiec można oczywiście na mniejszej blaszce, z połowy porcji – z podanego niżej przepisu wyjdzie nam duża blacha ciasta. Gwarantuję jednak, że nic się nie zmarnuje a my zaoszczędzimy sobie w ten sposób podwójnej pracy kiedy domownicy będą się domagali dokładek!
- 200 g masła
- 2 jajka
- 100 g cukru
- 500 g mąki
- 3 łyżeczki proszku do pieczenia
- kilka łyżek mleka lub śmietany
- szczypta soli
- 100 g masła
- 100 g cukru
- 50 g mielonych migdałów
- 2 łyżki mleka
- 2 łyżki cukru waniliowego
- opcjonalnie: garść orzechów włoskich
- 3 szklanki mleka
- 1/2 szkl cukru
- 6 czubatych łyżek kaszy manny
- 200 g masła
- Przygotować BLATY CIASTA.
- Masło utrzeć z cukrem, dodać całe jajko, mąkę przesianą z proszkiem do pieczenia, odrobinę soli. Dodawać stopniowo po łyżce mleka lub śmietany aż składniki uda się zagnieść w jednolitą masę. Ciasto podzielić na dwa, równe kawałki. Jedną z porcji ciasta rozwałkować na grubość 0,5 cm i piec blaszce wyłożonej papierem do pieczenia w temperaturze 180 C przez ok 20-25 minut, aż zacznie się rumienić. Po wyjęciu z piekarnika, odczekać chwilę i ostrożnie wyjąć blat do ostudzenia.
- Rozwałkować drugą porcję ciasta i przełożyć do tej samej formy. Przed pieczeniem rozprowadzić na nim masę przygotowaną następującym sposobem
- GLAZURA w rondelku zagrzać masło z cukrem do całkowitego rozpuszczenia. Gdy zacznie się karmelizować, dodać cukier waniliowy, mielone migdały oraz 2 łyżki mleka. Całość jeszcze chwilę gotować, po czym rozprowadzić rzadką masę na II blat. Dodatkowo, całość można posypać posiekanymi orzechami włoskimi lub płatkami migdałów. Piec ok. 20-25 minut w temperaturze 180 C. Po wyjęciu z piekarnika odstawić do ostudzenia.
- Przygotować KREM GRYSIKOWY do przełożenia placków.
- Mleko zagotować z cukrem. Do gotującego się wsypać kaszę manną i cały czas energicznie mieszając (najlepiej rózgą kuchenną) podgrzewać kilka minut aż zgęstnieje. Odstawić do całkowitego wystudzenia. Masło (w temperaturze pokojowej) utrzeć mikserem. Stopniowo dodawać po kilka łyżek ugotowanej kaszy cały czas mieszając.
- Powstały krem nałożyć na blat ciasta (bez polewy) a następnie przykryć blatem z karmelowo-orzechową glazurą.
Glazura, którą oblewamy drugi blat ciasta przed pieczeniem to najsmaczniejszy element wypieku – niech ręka Boska broni, jeśli komukolwiek przyszłoby do głowy ten element pominąć! Polewa po upieczeniu jest w smaku mleczno-karmelowo-migdałowa i jednocześnie mięciutka i chrupiąca – tworząca karmelowe listki. Można wzbogacić ją dodatkowo o drobno posiekane orzechy włoskie lub płatki migdałowe.
Do przełożenia mój ulubiony – krem grysikowy! Ulubiony również dlatego, że zawsze gdy go przygotowuję odkładam część ugotowanej na gęsto kaszki, która wraz z kleksem konfitury malinowej umila mi dalszą pracę nad wypiekiem…
Po przełożeniu, gdy krem nieco stężeje najwygodniej jest ciasto odrazu pokroić w mniej lub bardziej zgrabną kostkę. Glazura nieco popęka, tworząc drobne “listki”, ale zapewniam, że w niczym nie ujmie to ciastu na walorach estetycznych.
8 komentarzy
Patrycja
31 marca, 2018 at 14:39Napisałaś, że nie wiesz skąd nazwa ciasta. Podczas obserwacji ciasta jak się piecze w piekarniku oraz po jego wyjęciu naszło mnie skojarzenie, że góra ciasta, taka popękana przypomina mi plaster miodu, czyli zaklejony miód, który wyjmuje się z ula, aby go pozyskać. Robiłam to kiedyś z dziadkiem i widok właśnie góry tego ciasto przypomniało mi o tych drewnianych ramkach od miodu.
Agata
11 kwietnia, 2018 at 22:42Jedno z najlepszych ciast pieczonych przez moja mamę. Dokładnie ten sam przepis ma swoje miejsce w moim “rodzinnym zeszycie”. Chociaż tez zawsze zastanawiał mnie brak miodu, to dla mnie to typowe niedzielne ciasto ;)
Lesna2323
25 maja, 2019 at 06:58Mam pytanie odnosnie pieczenia blatów. W przepisie są podane 2 jajka do blatów, a w opisie jest napisane że dodajemy 1 jajko. Ile mam dac jajek- jedno czy dwa?
Aśka
1 sierpnia, 2019 at 22:40och nasze rodzinne ulubione ciacho robione przez moją mamę nikt nie potrafi upiec to tak jak ona jeśli chodzi o przepis to sprawdzę czy taki sam choć już teraz widzę różnicę .Moja mama piecze go w tortownicy no i jeden blat ( potem to rozdziela na dwa tak jak biszkopt ) z tego co pamiętam najpierw lekko wypieka (bo masa migdałowa ciężka więc całkowicie by opadła na dno, a ma tylko trochę opaść)potem dodaje masę migdałową zrobioną na patelni i piecze i tak nazwa pochodzi od efektu pieczenia jak wygląda wierzch takizłocistyjak miód i spękany. przekłada go masą na bazie masła i leguminy ( budyniu waniliowego ) w środku wycina kółko i dopiero potem kroi ciacho środek tradycyjnie dostaje ten kto kroi czyli albo głowa rodziny lub pani domu (najsmaczniejsze część ciacha super wilgotna i zawsze w niej więcej migdałów. )Tak podawać nauczyła ją jej matka i tak podaje je ona swoim prawnukom. Jak dorwę przepis to porównam i dam znać
Aśka
2 sierpnia, 2019 at 11:37ok przepis inny ponoć zależy od regionu no i większość jest inna niż mojej mamy bo ona to trochę zmieniła by był lepszy niestety my tak w rodzinie mamy.Dodatkowo pieczemy i gotujemy intuicyjnie a z naszych przepisów nie wszystkim wyjdzie tak jak trzeba podam przepis i przy nim zdradzę możliwość dlaczego będzie inny
20dkg masła( najlepiej najlepszego prawdziwego)
3 łyżki cukru( tu może być problem bo mamy takie stare przedwojenne naprawdę duże łyżki teraz nie ma takich w sprzedaży)
2 duże jaja całe
2 szklanki mąki( mama zawsze używa tortowej)
3 łyżki mleka( też te nasze duże)
szczypta soli
mały proszek do pieczenia
utrzeć na gładką masę by nie było grudek do wysmarowanej tłuszczem tortownicy i na chwilę moment do piekarnika nastawionej na 170°
20dkg migdałów( spędzone obrane że skórki i wysuszone na pergaminie następnie zmielić)
kostka masła najwyższej półki
9 łyżek cukru( te same duże rodzinne)
1 cukier waniliowy
3 łyżki mleka( te same duże)
na patelnię ( teraz to ceramiczną) wysypać wszystkie składniki i na wolnym ogniu uprażyć aż rozpuści się całkowicie cukier wtedy jeszcze troszkę cały czas mieszając drewnianą szpatułką która jest tylko do tego przeznaczona
masę wylać na ciasto i piec około 20min w temp 170-180° najlepiej zaopatrzyć się w szpikulec i taboret siedzieć blisko piekarnika i pilnować by się nie wysuszył za bardzo bo będzie twardy
masa
25dkgmasła szklanka cukru pudru 1 zrobiony i wystudzony budyń śmietankowy lub waniliowy lub leguminka budyniowa( jak kto woli) wszystko utrzeć blat przekroić na dwie czèści i rozsmarować masę podawać na parterze do tortów
jeśli chodzi o masę to mażeń robić ją różną np bita śmietana z mascarpone lub sama bita śmietana lub tak jak twoja ciasto jest słodkie przez migdały
w oryginale na masę migdałową było mniej o połowę migdałów mama nie pamięta czy masła i cukru też no i w oryginale wylewało się masę migdałową na surowe ciasto ale przez zmiany mama zaczęła blat delikatnie podpiekać by ilość migdałów i roztopionego masła nie opadła na samo dno
Ola
12 maja, 2020 at 11:32Kiedyś robiłam takie o tej samej nazwie. Cholernie słodkie, ale mega smaczne. Jeśli znajdę kiedyś przepis to podeślę. Z gazety bardziej współczesnej, jakieś lata 2000.
Natasza
15 października, 2020 at 21:23Owe ciasto jest klasycznym niemieckim ciastem tzw “Butterkuchen” (ciasto maślane). Jest tez powszechnie znane w Dani oraz Niderlandach. Za zwyczaj posypuje sie je właśnie prażonymi migdałami i raczej nie przekłada kremem. Sa tez wersje regionalne z posypka cukrowo-cynamonowa ale przyjęła się głównie wersja migdałowa. Mała pomocna wskazowka – do masy można dodac szczytpte kardamonu :)
Smakosz
4 lutego, 2023 at 13:35Moniko, czy możesz podać oryginalny przepis, bez kremu?