“W każdej przeciętnej mieszczańskiej rodzinie zupa jest podstawą menu obiadowego, ale jako potrawa spożywana jest naogół dość niechętnie. Szczególniej kobiety uchylają się ostatnio od spożywania zup, gdyż ma to wpływ ujemny na zachowanie t.zw. „modnej linji”. Za to dzieciom bezapelacyjnie wmuszamy w talerzu głębokim, przelewającą się za brzegi zupę, oraz z dodatkiem który zazwyczaj czyni ją gęstą, ciężkostrawną i niesmaczną (…)
Takie uwagi o zupach w domowym jadłospisie przeczytać mogły kobiety w 1930 roku wertując wydanie jednego z magazynów dla Pań. Autorka w dalszej części tekstu sugerowała znaczne ograniczenie tych gotowanych na esencjonalnych rosołach (a pamiętajmy, że rosół przed wojną gotowany był na zupełnie innej niż dzisiaj proporcji mięsa – nawet w cytowanej dzisiaj książce o oszczędnej kuchni zalecano na 1,5 l wody użyć 1 kg mięsa, najlepiej wołowego), podawanie mniejszych porcji, ale także – wprowadzenie do codziennych posiłków większej ilości zup jarzynowych i owocowych. Biorąc pod uwagę klimat gospodarczy tamtego okresu, ale także fakt, że posiłki, nawet jeśli skromne – to wciąż składały się z kilku dań, takie postulaty wydają się głosem zdrowego, kobiecego rozsądku. O postępującej transformacji zup regularnie pisała także Elżbieta Kiewnarska – autorka popularnych felietonów kulinarnych, które przed wojną czytać można było w magazynie “Bluszcz“:
“(…) Zmienia też zupa poważnie swój charakter. Dawniej przyrządzana na rosołach i wyciągach z mięs, dzisiaj przeważnie na kościach tylko, na smaku z jarzyn lub grzybów gotowana, natomiast zaprawiana obficie śmietaną, żółtkami, masłem i mąką, przecierana z różnych jarzyn i kasz, – coraz bardziej się zbliża do potraw z jarzyn zarówno co do smaku, jak i co do części składowych. Nie chcąc być usunięta z jadłospisu i zapomniana, stara się jakby przystosować do współczesnych wymagań.”
Dziś zupy, nie dość, że same w sobie chyba odrobinę zepchnięte na margines – także ulegają zmieniającym się modom. I choć nie da się zabrać z polskich stołów – Bogu dzięki! – filarów obiadowych w postaci grochówki, pomidorowej, kapuśniaku czy barszczu, to już wiele z mniej spektakularnych zup jarzynowych odchodzi w wielu domach w postępujące zapomnienie. Głównie chyba dlatego, że coraz częściej zupa stanowić ma pełnoprawne danie obiadowe, a taką z jarzyn nie da się najeść na całe popołudnie żeby człowiek do kolacji nie musiał jeszcze czegoś przegryźć. Zupy na mięsie natomiast gotujemy na coraz mniejszych porcjach mięsa, co niestety powoduje, że i ich amatorów jest z czasem jakby mniej.
Mam również wrażenie, że często zapominamy w kuchni o najprostszych i przede wszystkim – oszczędnych rozwiązaniach na poczet wymyślnych receptur z magazynów kulinarnych – z egzotycznymi przyprawami i składnikami, których upolowanie w sklepach zajmie człowiekowi pół dnia, a jeszcze słono za to wszystko przepłaci. I naturalnie – nic nikomu do tego, kto i za ma życzenie sobie swoimi pieniędzmi przepłacać, ale ten proceder często niestety wynika z … braku pomysłów. Przeglądając kolorowe blogi nieczęsto znaleźć można przecież przepisy na mało spektakularne i mało odkrywcze (a przecież pyszne!) zupy codzienne – jarzynowe, takie z domową zacierką, takie “z niczego”, po które sięgały z chęcią poprzednie pokolenia kobiet. Dziś każdy chce “zabłysnąć” zapominając, że tak zupełnie “na codzień” nie zawsze błyszczeć dzień w dzień trzeba.
Nie ma nic lepszego w chłodne dni niż rozpocząć posiłek talerzem gorącej zupy, zwłaszcza teraz – kiedy po zimie coraz bardziej chce się już wszystkim warzyw. Przepis na dzisiejszą zupę z kapusty włoskiej, nazywanej kiedyś często “safojką” (co ciekawe w j. angielskim nazywa się ją jakże pokrewnie brzmiącym określeniem “savoy cabbage”) znalazłam w ostatnio upolowanej, cieniutkiej książeczce z 1935 r.
No kto by tak nie chciał – dobrze, smacznie i w dodatku jeszcze tanio? Testowanie przepisów zaczęłam od tej zupy i mogę ją z czystym sumieniem wszystkim polecić! Jest naprawdę smaczna, wbrew pozorom – sycąca i smakuje tak jakbyśmy znali jej smak z dzieciństwa. Doskonale sprawdzi się na lunch lub pierwsze danie, a że przygotować ją można na bazie pozostałego rosołu “z niedzieli” bez żadnych wymyślnych składników, z pewnością zagości na stałe w moim domowym jadłospisie. W wersji postnej rosół można naturalnie zastąpić mocnym, warzywnym wywarem a zupa i tak będzie pełna smaku. A jakie są Wasze ulubione?
- 1,5 l rosołu
- nieduża główka kapusty włoskiej
- 3-4 ziemniaki
- sól, pieprz
- Ugotować rosół - w oryginale na 1,5 l wody zalecano użycie 1 kg mięsa i dużej ilości warzyw. Przecedzić. Ziemniaki obrać i pokroić w niewielkie plasterki. Dodać do gotującego się rosołu. Główkę kapusty oczyścić, przekroić na ćwiartki, wyciąć głąby i sparzyć w gorącej wodzie. Pokroić na mniejsze kawałki i dodać do zupy. Gotować do czasu gdy ziemniaki będą gotowe.
Zwłaszcza teraz, gdy człowiek nogami już przebiera za świeżymi warzywami a jednak wciąż trzeba się posiłkiem też rozgrzać, taka zupa będzie strzałem w dziesiątkę! Swoją drogą, czy zgodzicie się ze mną, że kapusta włoska to jedno z najbardziej fotogenicznych warzyw?
15 komentarzy
Marta
7 marca, 2018 at 10:03Super przepis! Brzmi bardzo zachęcająco i z pewnością go wykorzystam w najbliższym czasie :)
Monika
14 marca, 2018 at 20:51To ja w takim razie mocno trzymam kciuki żeby zupa smakowała i czekam na wieści! :-)
Pozdrawiam!
Małgosia
7 marca, 2018 at 11:11Zdjęcia dania naprawdę zachęcają do jej wypróbowania.
U mnie na obiad musi być zupa -dzieci uwielbiają.
A smaku tej zupy jestem bardzo ciekawa.
Monika
14 marca, 2018 at 20:50Gorąco zachęcam żeby wypróbować przepis – zupa wychodzi lekka, ale mimo wszystko sycąca i naprawdę smaczna!
Halina
8 marca, 2018 at 10:33Gotuję podobną tyle, że z kapusty białej, nazywana jest pazichą i jest naprawdę bardzo dobra, zimą rozgrzewa super! Polecam!
Monika
14 marca, 2018 at 20:49O proszę, nie spotkałam się wcześniej z tą nazwą. Bardzo dziękuję! Muszę spróbować też wersji z białą kapustą, bo przyznam, że przyszła mi na myśl już przy przygotowywaniu tej z włoską.
To właśnie siła starych przepisów, że są prawdziwe, nieprzekombinowane, a to zawsze smakuje najlepiej!
Pozdrawiam!
Tomasz
8 marca, 2018 at 16:49Jeszcze tylko zabielić śmietanką, albo dodać zasmażki, mniam.
Monika
14 marca, 2018 at 20:47Jak najbardziej, można dodać! Zwłaszcza z zasmażką w ogóle wszystko smakuje lepiej! :-)
Pozdrawiam serdecznie!
Barneyek
8 marca, 2018 at 19:22Mniam! Brzmi pysznie i poraża prostotą. Jutro albo pojutrze będzie :)
Monika
14 marca, 2018 at 20:46To prawda, żeby się człowiek starał to ciężko wymyślić mniej skomplikowaną zupę i całe szczęście! Takich właśnie przepisów czasem w domu potrzeba, tym bardziej, że smak jest naprawdę super! Czekam na wieści, czy zupka smakowała! :-)
Pozdrawiam serdecznie!
Marzynia
28 września, 2019 at 22:42Bardzo przyjemnie czyta się pani bloga :-)
Monika
19 listopada, 2019 at 21:40Bardzo dziękuję! Naprawdę miło czytać takie słowa.
pozdrawiam serdecznie!
joanna
4 października, 2020 at 11:22a może przepis na “parzybrodę” pewnie Pani zna a wokół mnie nikt. Zupa podobna ale bardziej kaloryczna pewnie wszystkim zasmakuje. :-) pozdrawiam
joanna
4 października, 2020 at 11:24a u nas kraków/lwów mówiło się na kapustę włoską “kiel”
Ula
4 marca, 2021 at 21:03Dokładnie jak kapuścianka mojej babci, dodać tylko trochę marchwi.
Ile ja talerzy takiej zupy zjadłam ? ‘Jedz, to na twarde kości’ i wielka micha przede mną. Ale babcia się tu wiele nie myliła ?