Na długie, zimowe wieczory potrzeba czasem człowiekowi czegoś na osłodę. Wiem, wiem – obecnie – w styczniu wszyscy są hurtem na noworocznej diecie i zasadniczo w ogóle otwierają nowy rozdział w życiu ale czy naprawdę ktokolwiek naiwnie wierzy, że coś dobrego wyniknąć może z brutalnego wyrzeczenia się na stałe małych, słodkich przyjemności od czasu do czasu? Zawracanie głowy proszę Państwa!
Najgorsze, że osoby na diecie zazwyczaj również odmawiają tychże przyjemności również i pozostałym domownikom i w imię tej wymuszonej solidarności wszyscy w efekcie chodzą jacyś tacy smętni, struci, z nosem na kwintę. A zwłaszcza teraz przecież, kiedy pogoda nie rozpieszcza nic tak nie umili mroźnego wieczoru po powrocie z pracy jak gorąca herbata z sokiem i na przykład – kawałek, choćby malutki, domowej leguminy!
Tym bardziej, że dzisiejszy przepis to legumina … dla leniwych! Znalazłam go w książce z 1931 r. i odtworzyłam właściwie jeden do jednego, bez specjalnych kombinacji. Dzięki tej oszczędności czasu zdradzę Wam zresztą, że w tym tygodniu spodziewać można się będzie jeszcze jednego przepisu i to takiego o wyjątkowej historii! Koniecznie zaglądajcie! Tymczasem jednak wróćmy do naszego deseru! Pyszna, pomarańczowa legumina to coś, co w dzisiejszych realiach nazwalibyśmy rodzajem ciasta o wspaniale wilgotnej teksturze i aromacie pomarańczy, przełożonego konfiturą owocową, którego przygotowanie nie zajmie Wam dłużej niż trzy kwadranse – większość tego czasu to zresztą czas pieczenia, który nie wymaga od nas zupełnie żadnej interwencji.
Grupa dań określanych nazwą legumin w przedwojennej literaturze kulinarnej zawierała w sobie całe spektrum rozmaitych słodkości. Więcej na ten temat przeczytać można w mojej książce “Kuchenny kredens. Polska kuchnia przedwojenna” – serdecznie polecam jako lekturę do obojętnie jakiej leguminy na długie, zimowe wieczory! Rodzaj tej konkretnej jednak z dzisiejszego przepisu zawęzić można było dawniej do określenia “melszpaza pomarańczowa” i wszyscy wiedzieliby o czym mowa. Nic Wam to nie mówi? No to tym bardziej wypada spróbować!
Szukając kolejnych przepisów zawsze ogarnia mnie ogromna nostalgia za czasami, których nie dane było mi osobiście przeżyć. Mentalność, humor, podejście do życia przed wojną a nade wszystko – podejście do diety! Sami przeczytajcie ten opis – jeszcze z 1927 r.!
Wciąż słyszy się, że w tym lub owym domu przez oszczędność skasowano leguminy, ograniczając obiad do zupy, mięsa i jarzyny, czyli, że usunięto najzdrowsze, napożywniejsze części składowe obiadu: cukier i mąkę, jaja i mleko, nakoniec owoce, bez których zdrowe odżywianie się jest wprost nie do pomyślenia. Nie mówię tu o jakichś zbytkownych, wymyślnych potrawach; lecz zwykła legumina, przyrządzona umiejętnie, a oszczędnie, i składająca się z pięciu wyżej wymienionych składników, powinna stanowić konieczną część naszego obiadu, raczej już usuńmy mało pożywną, a dużo czasu do ugotowania wymagającą zupę, raczej nie codziennie – szczególniej dzieciom i osobom starszym – podawajmy mięso, – lecz legumina być powinna codzień i na każdym stole.
Naturalnie Autorka nie miała z pewnością na myśli, by codziennie jeść ciasta. Warto zauważyć również, że już na przykład ciasteczka w ogóle nie były zaliczane do grupy legumin, a wyrobów cukierniczych i nie o nich raczej tu mowa. Leguminy, zwłaszcza te owocowe, o których się tu wspomina to bowiem przede wszystkim desery z duszonych czy zapiekanych owoców, placki, gotowane na parze budynie, suflety, omlety czy naleśniki. Melszpazy jednak też – można zatem jeść, na zdrowie!
Receptury z końca lat 20 i 30, w przeciwieństwie do tych wcześniejszych, mają dodatkowo to do siebie, że ich przygotowanie współcześnie jest w większości przypadków przedsięwzięciem całkowicie bezpiecznym zarówno dla naszego portfela jak i nerwów. Warunki społeczno-gospodarcze w tamtym okresie oraz znaczące zmiany trybu i tempa życia znalazły swoje odzwierciedlenie także w kuchni. Panie domu w miastach, coraz powszechniej już łącząc pracę zawodową z prowadzeniem domu (często przy nadwątlonym budżecie) nie mogły pozwolić sobie już na przygotowywanie posiłków tak bogatych ale i pracochłonnych jak miało to miejsce kilka pokoleń wstecz. Teraz miało być szybko, oszczędnie, wciąż smacznie ale i hygenicznie czyli zdrowo!
Dzisiejszy przepis na leguminę pomarańczową bardzo dobrze się w tę koncepcję wpisuje! Nie jest to deser szczególnie wykwintny, za to doskonale sprawdzi się w roli szybkiego, domowego przysmaku, który nie tylko zachwyci smakiem ale przede wszystkim – poprawi humory!
- 1 pomarańcza
- 120 g mielonych migdałów
- 100-120 g cukru
- 60 g bułki tartej
- 4 jajka
- 120 g marmolady morelowej
- Piekarnik nagrzać do 180 C w funkcji grzania góra-dół. Pomarańczę sparzyć, otrzeć skórkę, sok wycisnąć. Oddzielić białka od żółtek i ubić na sztywną pianę. Żółtka utrzeć z cukrem na kogel mogel. Dodać migdały, skórkę i sok wyciśnięty z pomarańczy. Połączyć delikatnie z ubitą pianą z białek i bułką tartą, starając się jak najmniej uszkodzić strukturę masy.
- Wylać do tortownicy o średnicy ok 20 cm wyłożonej papierem do pieczenia. Piec ok. 25-30 min aż ciasto nabierze koloru. Uchylić drzwiczki piekarnika i pozostawić w cieple do lekkiego wystudzenia.
- Wyjąć z formy i przekroić na dwa placki. Przełożyć marmoladą i podawać z lukrem lub oprószone cukrem pudrem.
Samo przygotowanie masy zajmie dosłownie kilka chwil!
A tu już legumina po wyjęciu z piekarnika! Można jeść ją po przełożeniu właściwie jeszcze ciepłą, ale jak to z ciastami bywa – właściwej głębi smaku i wilgotności nabiera na drugi, albo i trzeci dzień.
A gdyby tak jeszcze…
Spróbujcie koniecznie!
6 komentarzy
Dorota
16 stycznia, 2018 at 13:47Witam ?
Dzięki, ide do kuchni ??
Monika
18 stycznia, 2018 at 21:27Trzymam kciuki żeby smakowała i czekam na werdykt! :-)
Agnieszka
16 stycznia, 2018 at 13:51Wygląda toto rozkosznie ale tak dumam – patrząc na ilość użytych składników – czy to aby nie porcja jednoosobowa? ;)
Monika
18 stycznia, 2018 at 21:26Zapewniam, że absolutnie nie! Nawet na duży apetyt nie da rady, aby całą leguminę zjadła jedna osoba. Masa podobna jest do biszkoptu (choć bardziej wilgotna, o ciekawej teksturze) i nabiera objętości dzięki ubitej pianie z białek. Zachęcam żeby dać jej szansę, bo warto! ;-)
Pozdrawiam serdecznie!
sisi
20 lutego, 2018 at 11:43dziękuję za te słodkie przepisy z dawnych lat :) !!
Bella
28 grudnia, 2019 at 00:46Fantastyczne sa Twoje przepisy, musze sobie kupic wreszcie tez Twoja ksiazke! Pozdrawiam :)