Dziś ponownie o śniadaniu, bo i kiedy bardziej niż teraz – w mróz i niepogodę, trzeba nam porządnego posiłku na rozpoczęcie dnia. Zwłaszcza już w środku tygodnia pracy, kiedy to ustawicznie brakuje człowiekowi wszystkiego, z czasem i energią na czele. Czasu może nam omlet cesarski do dnia nie doda – kłócić się z tym nie mam tupetu, ale już energię i dobre samopoczucie – na pewno! Ewentualną kalorycznością dzisiejszego dania w ogóle nie ma po co zawracać sobie głowy. Ponieważ mamy do czynienia ze śniadaniem, spokojnie zdążymy sobie te kalorie spalić – niech więc przynajmniej spalać będzie co!
Nawet średnio spostrzegawcza istota ludzka gdy się przyjrzy na ulicy przypadkowym przechodniom, bez trudu rozpozna kto zjadł śniadanie, a kogo organizm ledwie funkcjonuje na nędznych resztkach energii z posiłku dnia poprzedniego. Snują się potem takie cienie po ulicach, powłócząc noga za nogą z nosem spuszczonym na kwintę – wcale mnie to zresztą nie dziwi, bo też i trudno od zagłodzonego człowieka wymagać jakiejkolwiek werwy w działaniu!
Człowiek głodny wiele nie zwojuje, a my niestety często taki właśnie fatalny początek dnia fundujemy sobie, drogie Panie, na własne życzenie. Koktajle owocowe czy miseczka granoli z owocami może i wyglądają jak z reklamy, ale do wyzwań polskiej zimy taki jadłospis ma się jak wół do karety – no nie pasuje i już! Nie dość, że takie śniadanie nas nie rozgrzeje, owoce o tej porze roku to też zresztą wątpliwa inwestycja w zdrowie – zanim w ogóle dotrzemy do pracy czy gdziekolwiek tam sobie tego dnia akurat idziemy – w zimnie i przez zaspy, nasze wszystkie myśli będą już krążyć tylko wokół jedzenia! Nie ma siły, w którymś momencie – najpewniej wieczorem, po całym dniu wewnętrznej walki siły woli z instynktem przetrwania, gdy już zasiądziemy wygodnie na kanapie i damy się wciągnąć w fabułę na małym ekranie – czort tę naszą dietę weźmie i skończy się tylko wyrzutami sumienia. Nie od dziś wiadomo, że tyje się od dobrych produkcji filmowych!
Historia dzisiejszej potrawy też jest zresztą troszkę filmowa. Omlet cesarski – Kaisershmarrn to klasyk kuchni austriackiej, który i u nas w Polsce jeszcze przed wojną gościł czasami na stołach. I bardzo dobrze, bo to naprawdę pyszny sposób na rozpoczęcie dnia! Danie to było zresztą podobno jednym z ulubionych cesarza Franciszka Józefa – stąd też i sama nazwa, od Kaiser – cesarz i schmarrn, czyli skrawki, bałagan – choć tego akurat drugiego członu jak wierzę nie ma potrzeby specjalnie wyjaśniać. Omlet porwany jest bowiem zupełnie umyślnie na malutkie kawałki i (a jakże!) obsypany hojnie cukrem pudrem. Dodajmy do tego kleksy słodkiej konfitury i mamy idealne śniadanie na mroźne zimowe poranki! A jak to obłędnie pachnie!
Podobieństwo do tradycyjnego omletu biszkoptowego jest tu zupełnie pozorne – omlet cesarski ma cięższą, bardziej gąbczastą strukturę ale zapewniam, że jest równie pyszny! No trzeba spróbować!
Obiło mi się o uszy kilka wersji tego, w jaki sposób omlet cesarski powstał – nie mam jednak cienia wątpliwości patrząc na efekt końcowy, że był to zupełny przypadek. Przypadek na tyle jednak szczęśliwy, że trafił na osobę, która jak trzeba go wykorzystała w myśl zasady, że gdy życie daje człowiekowi cytryny – trzeba z nich zrobić lemoniadę! Przygotowywanie śniadania dla cesarza z pewnością musiało być bądź co bądź względnie stresującym zajęciem, żal więc nawet myśleć o biednym kucharzu, któremu się pewnie omlet w diabły połamał przy próbie odwrócenia. Człowieka w zupełnie codziennych warunkach szlag w takiej sytuacji trafia więc w okolicznościach, które spadły na naszego anonimowego bohatera podejrzewam, że jego stan był już całkiem przedzawałowy. Skoro tak spojrzał na ten pożal się Boże omlet, przyszło mu pewnie do głowy by dzieła dopełnić i udawać, że tak ma być! Porwał cały omlet na strzępki, udekorował i co? I do dziś taki robimy ponad sto lat później! Warto czasem zrobić dobrą minę do złej gry, bo wyniknąć z tego mogą rzeczy zupełnie niezwykłe!
- łyżka masła
- 250 ml mleka
- 2 łyżki cukru
- 5 jaj
- 125 g mąki
- szczypta soli
- cukier puder, konfitura
- opcjonalnie: rodzynki
- Piekarnik nagrzać do 180 C. Przygotować blachę i wysmarować ją masłem.
- Białka oddzielić od żółtek i ubić na sztywną pianę. Łyżkę masła rozpuścić i wymieszać z żółtkami, mąką, cukrem i szczyptą soli na gładką masę i dodać mleko. Na koniec wymieszać delikatnie z białkami.
- Gotową masę delikatnie przelać na blachę do pieczenia i wstawić do nagrzanego pieca na ok. 20 min aż omlet się zrumieni. Gotowy porozrywać łyżką na drobniejsze kawałki, posypać cukrem pudrem i opcjonalnie - obłożyć konfiturami.
Z tak właśnie – przyznacie, że jednak mało apetycznie zapowiadającej się masy powstaje w niedługim czasie takie oto śniadanie! Omlet można przygotować podobno również i na patelni, mi jednak rozwiązanie z piekarnikiem w kwestii tego właśnie cesarskiego dużo bardziej odpowiada. Po pierwsze, dobrze to wpływa na teksturę dania a po drugie, zupełnie już praktycznie – jak go wstawimy do pieca to człowiek ma 20 minut na zajęcie się czymkolwiek innym niż sterczeniem nad patelnią. Porcją z przepisu spokojnie najedzą się 3, a może i nawet 4 osoby.
7 komentarzy
kulinarnagosia
8 lutego, 2017 at 20:59Żeby tak drzeć na kawałki, taki ładny omlet :) ale skoro ma lepiej smakować to czemu nie?
Monika
9 lutego, 2017 at 20:10Szalony pomysł, prawda?! Zwłaszcza gdy w piekarniku tak ładnie wyrośnie, to naprawdę aż ciężko się przełamać żeby go porwać na cząstki :-) Ale zapewniam, że warto zrobić taki bałagan!
Magda
12 lutego, 2017 at 22:03Czuję się bardzo zachęcona! Czy można wykorzystać wielozadaniową mieszankę mąk bezglutenowych?
Monika
18 lutego, 2017 at 00:09No pewnie, wszystko można i jak trzeba to trzeba i coś się na pewno uda i z takiej mąki wykombinować – niestety nie umiem poradzić, ile jej konkretnie dodać – trzeba będzie po prostu “na oko” obserwować konsystencję… Ciasto po wmieszaniu piany z białek musi być lejące. Trzymam kciuki, żeby wyszło pysznie, byłabym bardzo wdzięczna za wiadomość! Pozdrawiam!
Agata
16 marca, 2017 at 14:55Omlet na mące bezglutenowej (ryżowej, kukurydzianej bądź ziemniaczanej) też wychodzi ;) ja robię na patelni z małymi modyfikacjami – nie dodaję masła do masy jajecznej tylko smaruję patelnię. Na 1 jajko daję płaską łyżkę mąki bezglutenowej i mniej mleka bo około 200ml (to po prostu trzeba zobaczyć “na oko”)
Monika
4 kwietnia, 2017 at 20:27Agato, ślicznie dziękuję Ci za komentarz i poradę – myślę, że bardzo, bardzo przyda się wielu osobom!
Pozdrawiam serdecznie!
Quchcic
20 lipca, 2017 at 13:13Wygląda genialnie!!! Muszę koniecznie spróbować. W ogóle bardzo ciekawy blog. gratuluję. Ja dopiero stawiam pierwsze kroki w tym temacie, tak więc zapraszam i na mojego bloga: http://www.quchcic.pl będę wdzięczna za każdą opinię :) Pozdrawiam serdecznie i życzę smaczności ;)