Współczesna kuchnia domowa zdaje się ulegać zmieniającym się trendom kulinarnym bardziej niż kiedykolwiek. Naturalnie, w mniejszym czy mniejszym stopniu nowinki z różnych stron świata docierały na polskie stoły od wieków, a panie domu chętnie sięgały po zagraniczne receptury by urozmaicić domowe menu. Dziś jednak odnieść czasem można wrażenie, że wypierają one bardziej tradycyjne dania. Niestety, często kosztem nie tylko naszego czasu ale również … portfela.
Na blogach kulinarnych, czy w książkach kucharskich zazwyczaj królują dania efektowne – takie, które pięknie wyglądać będą na zdjęciach, do ich przygotowania wykorzystamy choćby trochę egzotyczne składniki a sama już nazwa potrawy z pewnością zaintryguje gości. I nic w tym złego, że poszerzamy nasze kulinarne horyzonty tyle, że czasem zakup samych składników potrzebnych do ich przygotowania może wynieść tyle, co całotygodniowe zakupy spożywcze, opierające się na sezonowych, lokalnie dostępnych składnikach. Na całe szczęście, obok mód na wymyślne dania dotarła do nas niedawno również idea “zero waste”. Nikt w końcu przy zdrowych zmysłach nie chce marnować żywności – czy to z czystej kalkulacji, czy z pobudek moralnych. Wyrzucać jedzenie to głupota i tyle.
Głupota, której sumiennie wystrzegały się również panie domu przed wojną – kiedy “zero waste” był po prostu elementem zdrowego rozsądku każdej kobiety, której na sercu leżała dbałość o domowy budżet. Poza skrupulatnym wykorzystaniem resztek pozostałych z przygotowania innych posiłków, sięgano też najchętniej po sezonowe składniki, o których pojawieniu się na straganach i potencjalnym wykorzystaniu natychmiast informowały redaktorki magazynów kobiecych.
Pamiętajmy, że pierwsza połowa XX wieku to czas, kiedy sytuacja gospodarcza w kraju była szalenie niestabilna, dostępność produktów – często ograniczona, a wykształcenie się nowej grupy społecznej – pracującej inteligencji i podjęcie pracy zarobkowej przez kobiety znacząco wpłynęło na stopniową transformację kuchni codziennej.
Jednym z takich właśnie, resztkowych dań ze starych podręczników kulinarnych są racuszki z gotowanych kartofli. Danie znane i dziś w wielu domach – czy to w wersji słodkiej czy wytrawnej, dla mnie było wycieczką w nieznane. Nigdy takiego wynalazku bowiem w moim rodzinnym domu nie dało się uświadczyć, być może ze względu na uwielbienie wszystkich domowników do nieco bardziej pracochłonnej ich wersji, czyli klasycznych placków kartoflanych, które jako dziecko, ku zgrozie rodziców i mimo obecności w cieście cebuli, najchętniej zajadałam posypane … cukrem.
I dziś trudno wyobrazić sobie bardziej powszedni składnik domowej kuchni niż ziemniaki. Trudno jednocześnie o składnik, którego zawsze niemal ugotujemy za dużo ze szczerej troski, by “dla wszystkich starczyło”. Ileż to razy zresztą słyszało się w dzieciństwie nieśmiertelne “skoro już nie możesz, to zjedz chociaż mięso, a ziemniaki zostaw”.
Tymczasem, te już ugotowane wykorzystać można do błyskawicznego przygotowania placuszków. Choć w oryginalnym przepisie zakładano ich podanie na słodko – z cukrem i śmietaną lub syropem owocowym, w innych źródłach znaleźć można także analogiczne przepisy na wytrawną ich wersję – panierowanych kotletów z gotowanych ziemniaków. W tym drugim wariancie, podać je można było z dowolnym sosem lub jako “garnitur do gotowanych jarzyn”. Wartą wypróbowania zdaje się również wersja, w której przed panierowaniem i smażeniem, środek każdego placuszka nadziewany był farszem z przesmażonej uprzednio szynki i cebuli. Sami przyznacie, że to akurat połączenie, które zawsze musi się udać! W tej wersji zresztą skojarzyły mi się natychmiast z pysznym dodatkiem do obiadu, o którym kiedyś już pisałam – krokietami z kartofli – http://www.kuchennykredens.pl/chrupiace-krokiety-ziemniakow-czyli-alternatywna-historia-obiadu-wedlug-przepisu-1913-roku/
Napiszcie koniecznie w komentarzu poniżej, czy w Waszych domach jadało się takie “resztkowe” racuszki i oczywiście – jak Wam smakowały!
8 komentarzy
tynka
20 stycznia, 2019 at 20:23Z pozostałych ziemniaków najczęściej robiło się u nas (tak robiła Babcia, Mama)…a teraz robię ja: kopytka, farsz do pierogów ruskich, ziemniaczane placuszki, które kształtem przypominały kotlety mielone i robiło się na nich “krateczkę” nożem…tak najczęściej się przerabiało te pozostałe z obiadu ziemniaki…ale przepis na racuszki porywam :) wyglądają apetycznie.
Monika
9 lutego, 2019 at 20:39Same pyszności! <3 Aż się głodna zrobiłam!!
Karolina
20 stycznia, 2019 at 22:06U mnie robi się z pozostałych ziemniaków krokiety – zamysł podobny do racuszkow, ale bez ubijania białek. Wyglądem przypominają raczej kotlety mielone niż krokiety z naleśników. Do tego sos z ogórków kiszonych według przepisu prababci <3
Monika
9 lutego, 2019 at 20:38Och, brzmi to cudownie!!
A zdradzisz przepis na taki sos? Nie spotkałam się nigdy z takim, a opis brzmi naprawdę intrygująco!
Maryna
1 lutego, 2019 at 17:03Super przepis! Dobrze, ze ktos ma te przepisy z takich dawnych czasow. Jak widac – nadal sa aktualne i uzywane.
Pozdrawiam i zycze powodzenia w prowadzeniu bloga.
Monika
9 lutego, 2019 at 20:36Ogromnie dziękuję za przemiły komentarz! Te dania tak jak piszesz – sprawdzają się fantastycznie we współczesnych warunkach i cieszę się, że jest tyle osób, które wraz ze mną chce je uratować od zapomnienia! Pozdrawiam!
Anna
15 marca, 2019 at 18:09Dlaczego w składnikach pisze łyżka masła a w wykonaniu są dwie ??? Mi wyszło coś nie tak trochę za rzadkie ciasto bo podczas przewracania na drugi bok pierwsze mi sie rozwalały ale wpadłam na pomysł zeby zagęścić i dodałam trochę mąki. Co mogłam zrobić źle???
Anna
12 stycznia, 2022 at 11:55Racuszki przepyszne ;-) od dziś będa gościć na moim stole :-)